zadowolony Syzyf? Nie, dziękuję

Jestem typową Zosią – samosią. Gdy byliśmy w przedszkolu, wówczas może i marzyliśmy, żeby być taką dzielną dziewczynką lub dzielnym chłopcem. Byliśmy wtedy chwaleni, że tak dobrze sobie poradziliśmy. Ale teraz? Dalej chcesz być taka dzielna/ taki dzielny? Nie zmęczyłaś/ nie zmęczyłeś się jeszcze? A może musisz być dzielna/ dzielny, bo nie masz innego wyjścia? Kredyt sam się nie spłaci, dzieci same się nie ubiorą i nie nakarmią, trzeba na ten cały majdan jakoś zarobić.

Nie jeden raz miałam poczucie, że jestem Syzyfem. Gdy tylko skończyłam pracę nad jakimś zleceniem, od razu bez żadnej przerwy musiałam zabierać się za następne. Albo po prostu – zamykał się jeden miesiąc, zaczynał drugi. Miesiąc, kwartał, rok. Następny i następny i następny. I tylko ja coraz starsza. Bywało też gorzej – projekty zazębiały się, zadania do zrobienia lądowały jedno na drugim. I ja temu wszystkiemu dawałam dzielnie radę. Nie sprostałam jedynie temu, żeby do tego wszystkiego, do tej ciężkiej pracy być jeszcze szczęśliwa. A przecież tak się jakoś porobiło, że nie być szczęśliwym to dzisiaj obciach.

Że byłam Syzyfem już wiedziałam. Ale żeby być szczęśliwym Syzyfem – to dopiero wyzwanie! Czy można? Odpowiem – to zależy. Pewnie są ludzie, którzy tak potrafią. Przyjmują na siebie tę rolę Syzyfa i są przy tym relatywnie zadowoleni. Rosjanie mają takie powiedzenie: Wot takaja sud’ba – ot, taki los. I przestają nawet narzekać. Jest duża doza pacyfikacji w tym zdaniu. No cóż, historia zrobiła swoje. Myślę, że my, Polacy też moglibyśmy się z tym zdaniem identyfikować, bo historia nas też nie rozpieszczała. Co więcej – taka spacyfikowana postawa jest bardzo pożądana dla całego społeczno- kulturowego systemu. Taka osoba wstaje co rano do pracy, nie wychyla się przy tym za bardzo, bo nie chce tej pracy stracić, nie buntuje się, woli nie ryzykować. Pod skórą zawsze czułam jednak, że do tej grupy osób nie należę. No nie chcę być Syzyfem i koniec. Nie chcę być nawet zadowolonym Syzyfem! (tak na marginesie – termin „zadowolony Syzyf” bardzo mi się podoba. W sensie brzmienia tego zlepka słownego, a nie tego co oddaje. Nie ja jednak ukułam ten termin, tylko amerykańska filozofka Susan Wolf, której artykuły sobie poczytałam).

Na pewno jednak dzisiaj tak się uważa, że jeżeli ktoś nie jest szczęśliwy to jest to jego wina. Jesteśmy przecież kowalami swojego losu i to szczęście również możemy samodzielnie wykreować. W rezultacie takiej postawy – nawet jeżeli nie jesteśmy zadowoleni z własnego życia, zachowujemy się tak, jak byśmy byli. Tak bardzo skupiamy się na wypracowaniu sztucznego uśmiechu, że zapominamy o uczestniczeniu w tym, co mogłoby wywołać na naszej twarzy autentyczny uśmiech. To sprawia, że całe nasze życie jest zafałszowane. Tak też nie chcę żyć. Chcę się uśmiechać po prostu, uśmiechać się szczerze, uśmiechać się jak dziecko.

Jednocześnie – no coś w życiu robić trzeba. Jeżeli ktoś ma minimalne pokłady ambicji, nie marzy o tym żeby zostać jedynie beneficjentem systemu socjalnego. Gdy ktoś nas zapyta – czym się zajmujesz, naprawdę chcemy odpowiedzieć: niczym? Potrzebujemy realnego zajęcia i chcemy je wykonywać, chcemy sami na siebie zarobić. Patrząc na sprawę z drugiej strony – kuszący jest wprawdzie styl życia influencerów publikujących dwa posty miesięcznie, wycenionych po kilkanaście/kilkadziesiąt tysięcy każdy. Ale czy to nie jest jednak taka trochę zabawa w życie? Czy na pewno tak właśnie byśmy chcieli? To takie ustawienie się w komfortowej pozycji, podczas gdy frajerzy muszą pracować. Po co nam studia, po co niełatwe zdobywanie kwalifikacji, uprawnień zawodowych, skoro tak naprawdę naszym celem jest przeprowadzenie się na Majorkę i dolce far niente pod palmami z drinkiem w ręku. Ten drink pod palemką czy też z palemką stał się już takim synonimem najprzyjemniejszej formy życia.

Jeżeli ktoś potrzebuje jednak poczucia sensu w życiu – sama Majorka mu nie wystarczy. Wcześniej czy później dojdzie do wniosku, że to za mało. Że to jest takie płytkie, powierzchowne, miałkie, nieprawdziwe…

Na pewno nie ma na jednej uniwersalnej recepty na życie, każdy musi znaleźć swoją. Tym bardziej uważam, że wkręcanie młodych ludzi w system (przy czym uwaga – ważna kolejność!): studia, stała umowa o pracę, ślub, kredyt hipoteczny, dzieci, duży samochód albo lepiej dwa – jest po prostu bardzo krzywdzące. Sama zostałam zresztą w taki system wkręcona. Ale powoli się wykręcam 😉 Miłej niedzieli 🙂

5 myśli na temat “zadowolony Syzyf? Nie, dziękuję”

  1. Syzyf jest symbolem, bezsensownej, rutynowej, powtarzalnej pracy. I w pewnym sensie od tego nie uciekniemy – każdy z nas ma jakieś obowiązki, czy na Majorce czy w Pcimiu Dolnym. Codziennie myjemy naczynia, choć następnego dnia znów będą brudne – i tak do końca życia. Dużo jednak zależy od naszego podejścia (można myć naczynia słuchając audiobooka, gwiżdżąc sobie ulubiony szlagier albo z myślą że robimy to za karę jak Syzyf). I tego jak dysponujemy czasem, na który mamy wpływ. Warto mieć w życiu coś, co daje nam poczucie szczęścia i spełnienia, nie dla poklasku czy że tak trzeba, ale dla siebie. 🙂

    Polubione przez 1 osoba

    1. Byłam w pewnym momencie naprawdę już bardzo zmęczona. Miałam prace, która może w oczach innych wyglądała na dobra. Ale gdy zaczęłam się doszukiwać jakiegoś głębszego sensu tej pracy – niestety go nie znalazłam. Sama doszłam wtedy do wniosku, ze określenie Syzyf do mnie po prostu pasuje. Mysle, ze wiele osób mogło by się z takim określeniem obecnie zidentyfikować. Małych powtarzalnych czynności tez nie lubię specjalnie, ale wrzucam na luz jeżeli o nie chodzi 🙂

      Polubienie

Dodaj odpowiedź do ecolessstress Anuluj pisanie odpowiedzi