od słoika do stoika

poznan-1670738_1920

Jestem poznańskim słoikiem.  Niewątpliwie najwięcej słoików jest w Warszawie  – zarówno liczbowo, jak i procentowo i to do warszawskich przyjezdnych określenie słoik jakoś najbardziej przylgnęło.  Ale przecież nie tylko Warszawa jest dużym miastem w Polsce i schemat funkcjonowania takich osób w Poznaniu, Krakowie, Wrocławiu jest pewnie podobny. Dlaczego nie wybrałam Warszawy? Bo nie wybrałam.

Samo określenie słoik jest trochę pejoratywnie zabarwione, ale spoko luz.  Nie, nie wożę co tydzień jedzenia od mamusi, pępowina już dawno jest odcięta. Na pewno jednak nas wszystkich, przyjezdnych – no cóż muszę tego słowa użyć – z prowincji do dużego miasta coś łączy. Np. to, że trzeba sobie poradzić. Że funkcjonujemy w innym środowisku niż to, w którym dorastaliśmy.  Że stykamy się z inną mentalnością i nie możemy czasami zrozumieć niektórych zachowań. Że najczęstszym powodem, dla którego postanowiliśmy osiąść w danym miejscu była jednak praca, a cała reszta miała się dopiero ułożyć. Że duże miasto kusiło swoimi atrakcjami. Że trochę  (nawet podświadomie) tęsknimy, niezależnie od tego ile już lat upłynęło.

Za czym ja tęsknię? Wychowałam się na Pomorzu, które jest bardzo gęsto zalesione i dlatego najbardziej w Wielkopolsce brakuje mi porządnych wielohektarowych  iglastych lasów.  Tego tu nie ma. Są pola, bo ziemia jest żyzna.  I miejscami występuje coś, co może zasługuje na miano  lasku, ale nie lasu.  Jak wielkie było moje zdziwienie na początku, gdy chciałam wybrać się na spacer do  – oczywista oczywistość –  lasu. A tu  pszenica, kartofle i rzepak  😦  Podobno  najlepiej czujemy się w scenerii, którą nasza podświadomość pamięta z dzieciństwa …  W  moim przypadku akurat  powiedzenie ciągnie wilka do lasu można interpretować dosłownie, nie wchodząc w metafory.

Brakuje mi czystego powietrza. Bardzo.

Skoro najlepiej czuję się blisko natury,  to dlaczego mieszkam w dużym mieście? Bo wykonuję zawód, który tylko w dużym mieście mogę sensownie wykonywać. Bo uczyłam się dobrze w podstawówce, a potem  zostałam ambicjonalnie nakręcona.  Po co mi to tak w zasadzie było?  Sama do dzisiaj się zastanawiam.

Trochę lat tego mojego słoikowania już minęło i oczywiście wiele się w tym czasie wydarzyło. Zarówno na płaszczyźnie zawodowej, jak i prywatnej, w tym miłosnej i niestety (a może stety) rozwodowej. Ponieważ na początku byłam młodym wilczkiem nastawionym na karierę, reprezentowałam sobą całe spektrum charakterystyczne dla takich osób – intensywna praca, stres, rywalizacja, presja na wynik, nakręcone ego  i przeświadczenie, że czego to ja nie mogę. Że towarzyszyły temu emocje – jasna sprawa. Czy te emocje oraz ich nasilenie były dobre? – Nie. Czy adekwatne do zaistniałej sytuacji? – na pewno nie.

Aż w końcu przyszło bardzo trudne osobiste doświadczenie, które zmieniło wszystko. Nie będę w szczegółach o nim pisać, bo nie o to chodzi. (Nie, to nie rozwód).  Stanęłam jednak wtedy z boku i zobaczyłam, jaka w sumie śmieszna byłam do tej pory. Może  tragikomiczna – to lepsze określenie. Jak teraz patrzę na trzydziesto- i czterdziestoletnie kobiety tupiące nóżką, to widzę właśnie, że są bardzo śmieszne. Faceci, dający  ponieść się emocjom, wywindowanym do ostatniego piętra wieżowców,  też są zabawni. Nie zdają sobie nawet sprawy jak bardzo.

Pewnie każdemu z nas wydaje się, że jesteśmy tacy wyjątkowi, że to, co nas spotkało, to było coś naprawdę nadzwyczajnie trudnego. Długo szukałam odpowiedzi na pytanie dlaczego, jak również uparcie szukałam głębszego sensu tego, co się stało. Czy znalazłam? Nie.

Ale pewnego dnia natknęłam się na cytat Marka Aureliusza (cesarz rzymski, filozof, stoik):

„Każde zdarzenie jest tak zwykłe jak róża na wiosnę i owoc w jesieni. Czymś takim jest bowiem i choroba, i śmierć, i potwarz, i zasadzka, i wszystko to, co głupców cieszy lub smuci” 

A potem jeszcze jeden:

„Nie należy się gniewać na bieg wypadków. Nic ich to bowiem nie obchodzi”.

To była moja Eureka. Zrozumiałam, że bunt nie ma sensu. Że trzeba brać życie takim, jakie ono jest. Że dając się ponieść, a raczej posiąść  emocjom niszczę jedynie samą siebie. Moje negatywne emocje niczego nie zmienią, a już na pewno nie cofną zdarzeń, które już nastąpiły.

I tak właśnie ze słoika zmieniłam się w  stoika 😉 Oczywiście – każdy może zostać stoikiem,  nie trzeba być wcześniej słoikiem. Ach, język polski jest piękny 😉  inaczej ułożona kreseczka a całkowicie zmienia znaczenie.

Potem jeszcze ten nurt zgłębiałam, czytając zwłaszcza Rozmyślania Marka Aureliusza, ale też innych stoików – Senekę, Epikteta. Oni kurde mądrzy byli. Dwa tysiące lat przed nami.

Tak mnie zastanawia –  oczywiście  słyszałam gdzieś tam po drodze o stoicyzmie, głównie w kontekście powiedzenia przyjąć coś ze stoickim spokojem. Ale ja wręcz  trochę  gardziłam taką postawą!  Gardziłam osobami pokrytymi teflonem, po których wszystko spływa, których nic nie rusza. Jesteśmy przecież ludźmi zrobionymi z krwi i kości, a nie z kamienia, mamy nasze emocje,  mamy prawo do ich okazywania, a czasem nawet do dania upustu tym emocjom. Tłumienie ich w sobie jest przecież  jeszcze gorsze. Ale to nie do końca o to chodzi. Chodzi o głębsze zrozumienie. O to, że zwłaszcza nakręcona spirala emocji oraz przekonań myślowych jest bardzo destruktywna – dla nas i dla naszego otoczenia.   Że właśnie wytworzenie takiej teflonowej powłoczki naprawdę pomaga. Pomaga chronić nas i inne osoby, którym oszczędzamy  obdarowania ich naszą złością, frustracją, rozczarowaniem. Także dlatego, że niesieni na fali emocji robimy czasem głupie rzeczy, których później żałujemy.  Albo wypowiadamy słowa, których tak w zasadzie nie chcieliśmy powiedzieć. Przed tym stoicyzm też chroni…

 

 

 

 

 

 

 

8 myśli na temat “od słoika do stoika”

  1. Myślę, że taki proces można nazwać dorastaniem. 😉 Doświadczenia zawodowe, miłosne, finansowe itp. uczą nas życia – czasem to dość bolesna nauka, to fakt. Na pewno trudniej jest tym, którzy wyjechali z rodzinnych stron, odcięli pępowinę i z wieloma sprawami muszą borykać się zupełnie samodzielnie…
    Moja historia jest dość podobna do Twojej, ale choć dostałam po tyłku, to nie cofnęłabym czasu, bo to wszystko mnie jednak sporo nauczyło, sprawiło, że jestem kim jestem i gdzie jestem, że żyję bardziej świadomie…

    PS: Poznań to piękne miasto. 🙂 Czasem jeżdżę tam służbowo. 😉

    Polubienie

  2. Tak sobie myślę… Ty poważnie o tym stoicyzmie? Naprawdę chcesz kimś takim być?
    Tekst w ogóle jest świetny i bardzo ciekawy, wzbudził we mnie wiele myśli… Mogę się podzielić?
    Że stoicy i starożytni filozofowie w ogóle byli mądrzy. z tym się zgadzam. Oni już dawni odkryli wiele Ameryk, które my teraz z wielkim tryumfem czasem „odkrywamy”. W pełni się też zgadzam z poglądem, że „i choroba, i śmierć, i potwarz, i zasadzka” są zwykłym elementem życia. Uczy tego życiowe doświadczenia, przeżyte lata. Każdy, kto osiągnął już jakąś tam dojrzałość życiową, sam do tego na własną rękę doszedł. Ale bardziej bym się skłaniała ku poglądowi, który Ty też w pewnym momencie sformułowałaś, że doświadczanie związanych z tymi sprawami uczuć jest czymś normalnym, ludzkim. Bardzo mi daleko do poglądu, że ten, którego krzywda smuci , a powodzenie cieszy, jest, jak powiada Aureliusz, „głupcem”. Nie doświadczanie tych uczuć uznałabym za nieludzkie. Wiem, że Tobie chodzi o coś troszeczkę innego, i dalej o tym piszesz. O niebuntowanie się przeciwko rzeczom, na które nie mamy wpływu, o „nieciskanie się”, o to, żeby nie ulegać w niekontrolowany sposób tym emocjom, zwłaszcza złym. I z tym się zgadzam. Ale ja bym to nazwala po prostu mądrym panowaniem nad sobą. Bo patrz, Aureliusz nie każe się także cieszyć. Chciałabyś być taką osobą? Osobą, która nie skacze z radości, nie śmieje się, kiedy ją spotkało coś wspaniałego? Chore i nieludzkie byłoby nieodczuwanie i nieujawnianie żadnych uczuć. Pewnie, że to jest teraz z mojej strony takie trochę czepianie się, że chodzi w dużym stopniu o terminologię, o słowa, ale to jest czepianie się pełne sympatii, bo w ogóle bardzo mi się Twój tekst spodobał i zainteresował mnie. No więc, jeśli chodzi o mnie: dla stoicyzmu, rozumianego ściśle i dosłownie – nie, dla dojrzałości mądrego panowania nad sobą- tak.
    A w ogóle to serdecznie Cię pozdrawiam i dziękuję za wyzwolenia we mnie tych wszystkich refleksji i za możliwość ich sformułowania.
    I jeszcze jedno: Sensiblity z wczorajszego komentarza to ja, zalogowałam się wtedy przez google+. Jestem na wordpressie.

    Polubienie

    1. Dziękuję za opinię. Wiem, że serdeczna. Oczywiście, że nie traktuję stoicyzmu na 100 % poważnie. Prawda jest taka, że w pewnym momencie dostałam od życia dość mocno po D. Wtedy wytworzenie sobie takiej tarczy i niedopuszczanie do swojego wnętrza emocji bardzo pomogło. I rzeczywiście stało się to pod wpływem lektury Marka Aureliusza. Trafił do mnie jak nikt inny. Ale teraz minęło już trochę czasu i oczywiście nie chcę być jedynie zimną rybą, niedoświadczającą smutku, ale też nieodczuwającą radości. Niczego nie ujmując rybom oczywiście. Co mi pozostało – to na pewno dystans do zwykłych przeciwności dnia codziennego, które wcześniej wydawałyby mi się pewnie dużymi problemami. Również serdecznie pozdrawiam 🙂

      Polubione przez 1 osoba

  3. Jakiś czas temu miałem okazję poznać ludzi którzy służyli w siłach specjalnych. Ekipa ze sporym doświadczeniem. Z racji, że przekroczyli magiczny wiek to w armii nie ma dla nich miejsca. Zaciągnęli się więc do firmy wojskowej. Bywają w miejscach w których nikt bywać nie chce albo nie może.

    Codzienny trening wojaka składa się w dużej mierze z powtarzania sekwencji ruchów do upadłego. Nudne to i wydaje się, że nie ma sensu. Owszem ma bo gdzieś tam na misji jak człowieka stres zjada to ten działa jak automat i powtarza schematy które przyswoił.

    Myślę, że każdy z nas może podjąć próbę nauczenia się jak będziemy reagować w trudnych sytuacjach. Wyobrażam siebie w takiej czy innej sytuacji, działamy tak jakbyśmy chcieli działać.

    Polubione przez 1 osoba

Dodaj komentarz