Mam wrażenie, że nareszcie coś drgnęło. Coraz więcej osób rozumie, że nie może być dalej tak jak jest, że plastik nie jest fantastic. Wielka jak trzy Francje pacyficzna plama śmieci unaoczniła wielu ludziom, że plastik naprawdę nie znika, czyli że nawet ten recycling jest przereklamowany. Gdyby recycling rzeczywiście rozwiązywał problem – ta plama nie miałaby prawa powstać. A powstała. Mam ogromną nadzieję, że dotarło, że jeżeli będziemy postępować jak dotychczas – zasypiemy się po czubek nosa. Czasami taka szokowa terapia jest potrzebna.
Zawsze musi być coś dla równowagi, więc na przeciwległym biegunie mamy ideę zero waste, która pozostanie jednak raczej w sferze utopii. Można za to starać się wdrażać w życie less waste i tu jest już pole do popisu dla każdego. Tak się składa jednak, że nie jest łatwo zostać less waste’owcem- nie sprzyja temu cały system. On jest tak skonstruowany, żeby po pierwsze kupować, kupować, kupować, a po drugie, żeby było lekko i przyjemnie. Łatwiej jest wyrzucić jednorazowy kubek, niż nosić ze sobą własny i potem jeszcze go myć. Żeby mieć ze sobą kubek czy butelkę, wypadałoby mieć też jakąś torbę lub plecak. A te już nie zawsze idealnie komponują się z całością wizerunku na dany moment. W damskiej torebce jak wiadomo mieści się wszystko, ale na sporych rozmiarów kubek i/lub butelkę może już tego miejsca zabraknąć. A panowie to w ogóle najchętniej chodzą z wolnymi rękami, wygoda przede wszystkim. Niektóre porady z zakresu ograniczania ilości śmieci są też beznadziejne. Np. napełnianie własnej butelki wodą z kranu w publicznej toalecie nie jest dobrym pomysłem, bo roi się tam od fruwających w powietrzu bakterii, zwłaszcza e.coli. Tak, piję filtrowaną wodę z kranu, ale mogę napełnić butelkę w domu, w kuchni w biurze czy w hotelu. W publicznej toalecie na lotnisku czy na dworcu kolejowym – nigdy. Pokazuje to, że brakuje po prostu infrastruktury, która sprzyjałaby zachowaniu redukującemu śmieci. Mam tu na myśli np. popularne w USA poidełka, których w Polsce za często niestety nie uświadczysz. (Poidełka są świetne, ponieważ są higieniczne). Również jeżeli ktoś ma pracę związaną z częstymi podróżami służbowymi – niegenerowanie śmieci też będzie dla niego dużym wyzwaniem. W hotelu raczej nikt nie ugotuje sobie obiadu do lunchboxa. Nie wolno też zabierać nic ze śniadania, co ja akurat uważam za niesprawiedliwe, bo jestem szczupła i w ogóle mało rano jem, więc sponsoruję częściowo śniadanie większym łakomczuszkom. (Z drugiej strony mogę sobie wyobrazić, jak wyglądałoby zaprowiantowanie przez niektórych, gdyby tej zasady nie było, hotele by zbankrutowały). Wracając jednak do śmieci – uważam, że w niektórych sytuacjach mamy prawo się rozgrzeszyć. Ekologia powinna się plasować przed wygodą, ale jednak za zdrowiem.
Ze śmieciami większym problemem niż ta przykładowa podróż służbowa jest moim zdaniem codzienny styl życia wielu osób, który jest po prostu stylem „na leniuszka”. Bogata oferta usługowa bardzo w tym pomaga. Po co mam gotować, skoro mogę zamówić jedzenie na wynos w styropianie. Albo mogę zjeść na mieście – też w styropianie albo czymś podobnym. Mogę też zamówić sobie dostawę diety pudełkowej, która generuje ok. 10 pudełek dziennie. Można tu zastanawiać się, czy to popyt wygenerował podaż, czy odwrotnie – wszechobecna reklama pokazuje, że taki sposób postępowania jest OK, że tak jest fajnie. Fastfoody są tanie i szybkie, lokale serwujące swoje dania na tradycyjnych talerzach nie mogą z nimi konkurować ani ceną ani szybkością przygotowania. Konsument chce mieć tanio i szybko – no to ma. Ale czy coś może być jednocześnie tanie, szybkie i dobre? (w szerszym kontekście, nie tylko smakowo czy odżywczo, bo tutaj dieta pudełkowa byłaby akurat OK). Raczej nie, dotyczy to zresztą wszystkiego, nie tylko jedzenia.
Żeby było jasne – absolutnie nikogo nie chciałam tym „leniuszkiem” obrazić. Czasami jest tak, że ktoś z pewnością nie jest leniem, może być wręcz jego przeciwieństwem – np. ktoś pracuje tak dużo, że po pracy nie starcza mu już sił na żadne gotowanie ani w ogóle prawie na nic. Kupienie czegoś i zjedzenie na szybko jest w takiej sytuacji jedynym sposobem, żeby w ogóle funkcjonować. Tylko … czy na pewno chcemy tak właśnie funkcjonować? Czy to normalne, że taki model stał się normą 😉
I tak sobie myślę, że do ograniczenia ilości śmieci bardziej potrzebna jest raczej ogólna zmiana świadomości zamiast promowania w ramach less waste tych bambusowych szczoteczek do zębów. Że tylko odejście od tego dużo, tanio i szybko może nas uratować. Ale tu akurat musi zmienić się coś od góry, nie można mieć pretensji tylko do zwykłych ludzi, że te śmieci generują. Ktoś ten plastik produkuje a ktoś inny opakowuje w plastik swoje produkty. Konsumenci korzystają z oferty takiej, jaka jest. Jeżeli ktoś podejmuje decyzję, że chce być less waste, musi iść pod prąd, musi być super hero, a nie można czegoś takiego wymagać od zwykłych ludzi, zresztą to nigdy się nie udaje. Większość ludzi nie jest super hero, bynajmniej. Inicjatywa UE o zakazie stosowania jednorazowych sztućców i talerzyków jest super, niestety reszta świata cały czas zdaje się nie bardzo przejmować problemem.
Pochwaliłam USA za poidełka, ale tak naprawdę to ta pacyficzna plama śmieci nie przez przypadek powstała u wybrzeży tego kraju. Bo to właśnie tam wszystkiego jest dużo, tanio i szybko. I prawie wszystko kręci się wokół pieniądza. W USA np. w hotelach – i to wcale nie tych naj-najtańszych- śniadania je się na jednorazowych talerzach, pije kawę (swoją drogą ohydną) z plastikowego kubka i używa plastikowych sztućców. Bo to jest tańsze niż zatrudnienie pracownika do zmywania. Bezsens do kwadratu. Jeżeli nie przestaniemy podejmować decyzji wyłącznie przez pryzmat pieniądza – no to rzeczywiście źle to wygląda. Przykryją nas całkiem te nasze śmieci. Przecież plastik tak na masową skalę zaczął być produkowany dopiero w latach pięćdziesiątych ubiegłego wieku. To niecałe siedemdziesiąt lat. Ile jeszcze potrzeba, żeby osiągnąć punkt krytyczny?