Napisałam już jeden chyba nie najgorszy tekst na ten temat:
https://ecolessstress.wordpress.com/2018/04/22/40-lat-za-biurkiem-jak-to-wytrzymac/
No ale zawsze można coś dodać. Siedzenie to nowe palenie – tak stwierdzili amerykańscy naukowcy, a oni wiedzą przecież zawsze najlepiej 😉 W tym przypadku trzeba się jednak z nimi zgodzić, ponieważ siedzenie po prostu skraca nasze życie. Najszybciej negatywne skutki siedzenia odczuwa kręgosłup, w pewnym momencie zaczyna po prostu boleć. Boli – czyli ostrzega. Ostrzega, że coś jest nie tak, że powinniśmy coś zmienić, że powinniśmy chociażby wstać albo trochę się przejść. A co robimy? Siedzimy w pracy dalej, bo trzeba dokończyć raport, opinię czy pismo. Niestety długotrwałe siedzenie może wywołać naprawdę poważne skutki:
– przyczynia się do spowolnienia metabolizmu, co przekłada się oczywiście na wzrost wagi
– upośledza krążenie krwi i limfy. Przez to komórki nie są dostatecznie dotlenione i odżywione, ale również nie działa w należyty sposób detoksykacja całego organizmu
– długotrwałe siedzenie jest jednym z czynników łączonych ze wzrostem zachorowań na cukrzycę a także niestety na nowotwory
Zresztą nie będę tu medykować, bo to nie moja działka. Każdy może sobie sprawdzić w google, co mu grozi, jeżeli będzie spędzał na siedząco 9-10 godzin dziennie, a do tego nie będzie się ruszał, żeby skutki siedzenia przynajmniej w części zniwelować. Wydaje mi się, że kiedy powstaje w nas dyskomfort z powodu siedzenia – to już jest dobrze. Czy można odczuwać dyskomfort z powodu siedzenia w komfortowym- jak zapewniają producenci- fotelu? Można. Dyskomfort w głowie. Bo każdy sposób spędzenia czasu w inny, tj. aktywny sposób będzie dla nas lepszy. Te biurowe krzesła czy fotele – no one zbyt wygodne nie są i raczej każdy po ośmiu czy dziewięciu godzinach marzy o ich opuszczeniu. Ale fotele samochodowe czy niektóre kinowe – już tak. I tu można zadać sobie pytanie – czy z pełną świadomością wybieram taką właśnie formę spędzenia czasu. Mam na myśli takie sytuacje, kiedy nie wiemy za bardzo co ze sobą zrobić i wtedy przychodzi do głowy pomysł – a może do kina? Świetnie! Jeżeli wartościowy film – oczywiście proszę bardzo. Ale czasem naprawdę w repertuarze kinowym nie ma nic specjalnego (no są takie tygodnie, gdy wieje nudą) i wybieranie takiej rozrywki tylko i wyłącznie dla zabicia czasu jest trochę słabe. Nie wyjdziemy z sali kinowej jakoś szczególnie ubogaceni, a przede wszystkim będą to kolejne w naszym życiu godziny spędzone na siedząco. Do kina czy na film? Zdecydowanie na film! A jeżeli żadna pozycja z repertuaru nam nie odpowiada, a jednocześnie odczuwamy ogromną potrzebę wyściubienia nosa z domu? Jest dostatecznie wiele innych możliwości: spacer, rolki, fitness, rower, ścianka wspinaczkowa, basen, a nawet wybranie się po zakupy na piechotę. Co tam komu pasuje.
Akurat moje problemy z motywacją, żeby ruszyć się z domu rozwiązuje pies. Jemu nie mogę powiedzieć, że mi się nie chce i najchętniej to bym sobie posiedziała przed telewizorem albo przed komputerem. Po prostu nic go to nie obchodzi i egzekwuje swoje niepodważalne prawo do spaceru. Dlatego zrobienie tych zalecanych 10 000 kroków latem, a 5000 kroków zimą naprawdę nie jest dla nas specjalnym wyzwaniem. (Kroki oczywiście moje, a nie psa. Dla niego jeszcze nie mam appki 😉 ) Zdecydowanie polecam takie rozwiązanie – zwłaszcza osobom, którym wydaje się, że te 10 czy nawet 5 tysięcy kroków dziennie to dużo. Naprawdę tak się tylko wydaje. Oczywiście – decyzja o przygarnięciu psiaka musi być zawsze bardzo świadoma, ponieważ wiąże się z dużą odpowiedzialnością, a także z dopasowaniem swojego rytmu dnia do zwierzaka (takie 9,5 godziny to już naprawdę maksimum, kiedy pies może być zamknięty w domu. Staram się nie przekraczać ośmiu). Generalnie jednak plusy na pewno przeważają nad minusami.
A kiedy pada intensywny deszcz i już w tym domu siedzimy? Też naprawdę nie trzeba wyłącznie zalegać na kanapie przed telewizorem lub zgłębiać zakamarków Internetu. Mata do ćwiczeń czeka zrolowana w kącie i prosi, żeby ją rozłożyć 😉
Jest też bardzo ciekawe, że kiedy zapytano mieszkańców Okinawy (to taka japońska „wyspa stulatków”) jaka jest ich recepta na długowieczność, to oni odpowiadają, że : 1. nie najadają się do syta, 2. zachowują pogodę ducha 3. nie zaprzestają aktywności w zasadzie do samego końca. Bardzo wielu z nich w ogóle nie przechodzi na emeryturę! Jakoś nie posądzam tych stuletnich Japończyków o regularne odwiedzanie klubów fitness. Oni po prostu są umiarkowanie aktywni na co dzień przez całe życie, wykonują proste fizyczne prace zamiast siedzieć za biurkiem. I tak jest na pewno zdecydowanie zdrowiej, niż spędzać połowę każdego dnia (w pracy i po pracy) na siedząco, ale za to dwa razy w tygodniu forsować się na siłowni. Oczywiście – ta siłownia jako równowaga dla siedzącego trybu życia i tak jest dużo lepsza niż nierobienie nic.
Generalnie chodzi mi o to, że gdy tylko możemy – powinniśmy tego siedzenia unikać. Że lepiej jest nawet chwilę sobie postać zamiast od razu robić siup na krzesło czy fotel. Takich sytuacji jest całkiem sporo: w urzędzie, w autobusie i tramwaju, w kolejce do lekarza czy w każdej innej recepcji. Jasne, że to wolne miejsce kusi, zwłaszcza gdy jesteśmy zmęczeni. Ale trzeba mieć świadomość, że siedzimy i tak dużo za dużo.
A nawet w biurze, w którym wydaje się, że siedzimy już w nim jak śliwka w kompocie, też można coś zrobić. Można np. ustawić drukarkę na tyle daleko od biurka, żeby za każdym razem trzeba było podnieść tyłek z krzesła, aby wziąć wydruk. Można przejść się do pokoju obok i omówić sprawę z kolegą/ koleżanką zamiast telefonować lub wysyłać e-mail. Można zaproponować zorganizowanie wewnętrznego szkolenia i zgłosić się do jego przeprowadzenia (osoba prowadząca szkolenia zazwyczaj stoi i trochę chodzi, w przeciwieństwie do słuchaczy, którzy dalej po prostu siedzą). Czyli można pisać się na takie inicjatywy, które akurat z tym siedzeniem związane nie są. To wszystko jest kwestią nastawienia i świadomego wdrożenia pewnych działań.
Tak sobie myślę, że np. osoby które mają już trochę wyższą pozycję w firmie często robią sobie dużą krzywdę prosząc pracowników o przyjście do siebie do gabinetu, zamiast samemu do nich się pofatygować. To wzywanie na tzw. dywanik jest pokazaniem miejsca w hierarchii, na pewno karmi ego takiego przełożonego, ale za to szkodzi jego zdrowiu. Gdyby wstał i przeszedł się kilka kroków – jego organizm na pewno by mu podziękował. Czy jest szansa, żeby to zmienić w polskich przedsiębiorstwach?
Gdy już jesteśmy przy biurze – do tematu można by podejść oczywiście systemowo i wymienić np. wszystkie biurka na takie z regulowaną wysokością. Czyli takie, które można ustawić tak, aby można było wykonywać przy nim pracę raz na siedząco, a raz na stojąco. No tylko, że … takie biurko jest ok. 4 razy droższe niż zwykłe. Czy pracodawcy przyjmą entuzjastycznie propozycję zakupu regulowanych biurek dla wszystkich pracowników? No trochę wątpię, niestety.
Jeżeli ktoś sam ustala swoje warunki pracy, oczywiście może pomyśleć nad zakupem takiego biurka (koszt ok. 2.500 zł). I ja nawet nosiłam się z myślą, żeby takie cudo sobie sprawić, ale u mnie problem jest akurat innego rodzaju 😉 W kwestii biurka jestem trochę jak Albert Einstein, któremu zarzucano nieuporządkowanie. Jego odpowiedź była oczywiście bezcenna: „Jeżeli zabałaganione biurko jest oznaką zabałaganionego umysłu, oznaką czego jest puste biurko?” No właśnie – żeby to biurko zgrabnie podnieść i przy okazji nic z niego nie pospadało – powinno być w miarę puste, a do tego odpowiednio muszą być zainstalowane wszystkie kable. I tak jakoś odpuściłam sobie ten pomysł. Jest jednak skromniejsza i tańsza alternatywa dla biurka z regulowaną wysokością, a mianowicie pulpity do pracy na laptopie. Oczywiście na stojąco. Przy takim pulpicie pracuje się na WiFi i bez żadnych kabli. Chociażby z tego powodu nie jest to rozwiązanie do pracy przez cały czas, a jedynie dorywczo – właśnie wtedy, gdy ktoś będzie chciał zmienić pozycję. Oznacza to też, że nie musi być tych pulpitów tyle, ilu jest pracowników. I to może być argument dla pracodawcy, żeby chociaż kilka takich pulpitów kupić. Czuję, że sama też się skuszę 🙂
Dobrą radę typu: zmień pracę a najlepiej ją rzuć i wyjedź, jakoś sobie darowałam, bo wiem, co z taką radą najczęściej można zrobić 😉