Gdy przyszłam wczoraj wieczorem do domu, moje włosy miały wyraźny zapach węgla. Mieszkam w Poznaniu, mieście w którym problem smogu jest bagatelizowany, bo przecież smog to w Krakowie i na Śląsku, ale nie u nas. Tymczasem jest naprawdę bardzo źle. Tzn. może nie mamy aż tylu dni w ciągu roku z przekroczonymi normami jak na południu Polski, ale za to jak już dowali to konkretnie. Dzisiaj o 2-giej w nocy było np. tak:
Prawie koniec skali. I było to naprawdę najgorzej z dużych miast w Polsce, w których podawane są pomiary. W sumie trudno, żeby było gorzej, skoro skala się kończy. A zresztą co tam w Polsce. 22. stycznia tego roku byliśmy trzeci na świecie, czyli brązowy medal, podium. Brawo? No wolałabym jednak w jakiejś innej kategorii. Towarzystwo mieliśmy zacne, bo wyprzedziły nas tylko Kalkuta w Indiach i Katmandu w Nepalu. W tym co piszę jest dużo rozżalenia, ale tego smogu nie robią krasnoludki tylko mieszkańcy mieszkańcom. I tak – będę jednak zarzucać właścicielom domów jednorodzinnych, że do takiego stanu doprowadzają (nie wszystkim, ale tym, którzy rzeczywiście to robią). Czy to przypadek, że poziom zanieczyszczenia rośnie skokowo po 22-giej? Czy raczej efekt tego, że kontrola tego co wkłada się do pieca może być przeprowadzana tylko w godzinach 6-22. Taka specyficzna poznańska przezorność. Czy samochody powodują ten ekstremalny poziom o drugiej w nocy? Chyba jednak nie. Mam dość, ponieważ w dużych miastach większość mieszkańców mieszka w blokach (myślę, że nawet dwie trzecie), a bloki podłączone są przecież do ciepła systemowego. Nikt w blokach sam nie pali. Elektrociepłownia znajduje się z reguły poza centrum miasta i przede wszystkim są tam zainstalowane dobre i nowoczesne filtry. Czyli to ta pozostała jedna trzecia (tak około) robi krzywdę sobie i wszystkim innym. Jasne – część domów jednorodzinnych ma ogrzewanie gazowe, a w części z nich pali się dobrej jakości opałem. Właściciele tych domów są oczywiście w porządku. Ale niestety reszta pali tym, co jest najtańsze. A zalicza się tu także najgorszej jakości węgiel, w tym ten importowany, którego z roku na rok przywozi się do Polski coraz więcej. Wydaje mi się, że tu właśnie może być piesek pogrzebany, dlaczego w niektóre dni jest u nas znacznie gorzej niż w Katowicach. Na pewno na Śląsku lepiej się na węglu znają. W to nie wątpimy. I mają dzięki temu orientację w cenie węgla, jaka może być, a jaka nie powinna. Że jak węgiel jest nieprzyzwoicie tani, to widocznie jest z nim coś nie w porządku. I po prostu takiego węgla nie kupią. A w Poznaniu kupią, bo oszczędność to przecież taka poznańska cnota. Efekty zastosowania tej cnoty w praktyce możemy poczuć każdego wieczoru w swoim nosie. Mam dość. Ktoś może powiedzieć, że jestem przewrażliwiona. Tak, jestem, bo mam akurat poważne problemy z układem oddechowym. Mój laryngolog zapisując mi kolejne dawki wziewnych sterydów mówi: ale wie Pani, że to jest tylko leczenie objawowe. Tak, wiem. Wcześniej myślałam, że to ze mną jest coś nie tak, że jestem nienormalna, bo przecież nie wszyscy reagują na silny smog nieinfekcyjnym stanem zapalnym. Ale odkąd zaczęłam śledzić te wszystkie PM2,5, PM10 dotarło do mnie, że to te ekstremalne stany zanieczyszczeń nie są normalne. (ekstremum siłą rzeczy nie będzie nigdy normalne; jeżeli ktoś liznął odrobinę statystyki to wie o co chodzi ;-)) Ale nawet, jeżeli ktoś nie ma nadwrażliwych dróg oddechowych i z powodu smogu poza lekkim dyskomfortem nie odczuwa bieżących dolegliwości – nie znaczy to, że smog jemu nie szkodzi. Cząsteczki PM 2,5 są tak malutkie, że mają zdolność przenikania z pęcherzyków płucnych do krwi, a wraz z nią mogą swobodnie dotrzeć do każdej komórki organizmu. Czyli to, że ktoś nie cierpi specjalnie z powodu smogu od razu, nie jest równoznaczne z tym, że nie ucierpi w ogóle. Skutki mogą być odroczone i niestety bardzo poważne. Śmieję się trochę przez łzy, że to właśnie ta moja nadwrażliwość może mnie uratować. Bo ja przynajmniej próbuję coś robić, staram się chronić. Np. dwa tygodnie temu, gdy ze smogiem i z moimi objawami też było bardzo źle, tak się wkurzyłam, że spakowałam walizkę i … uciekłam. Do Sopotu. Było tam tak:
Czyli pięknie. Powietrze oczywiście dzięki morzu też jest czyste. Gdy tak sobie chodziłam brzegiem morza to się zastanawiałam – jaki to ma sens. Jestem w dobrym zawodowym momencie, dopiero teraz mogę powiedzieć, że czuję się pewnie w tym, co robię (bo wcześniej to było jednak czasami takie fake it till you make it ;-)), a przy tym jestem na tyle głupia, że daję się w miejscu mojego stałego zamieszkania po prostu truć. Bo ktoś chce sobie zaoszczędzić trochę pieniążków i myśli że jest sprytny, a jeszcze ktoś inny, kto handluje tym najgorszym węglem, sobie na tym zarabia. I naprawdę nie obwiniam tu tych naj-najuboższych osób, które nie mają za co kupić lepszego opału. Ta grupka nie spowodowałaby aż takiego zanieczyszczenia, jakie jest. Nie wiem, czy wyprowadzę się z Poznania raz na zawsze, bo to miasto- mimo całego negatywnego wydźwięku tego, co napisałam- ma również swoje plusy. Ale na pewno będę z niego wyjeżdżać, gdy tylko będę mogła. Brak umowy o pracę bardzo w tym pomaga. Eskapizm smogowy. Smutne. Coś czuję, że moim celem będzie stworzenie sobie takiego modelu pracy, żeby móc ją wykonywać prawie niezależnie od miejsca. Smog jest przy tym jedną z najważniejszych determinant tej decyzji! To też pokazuje absurdalność całej sytuacji – smog dyktuje nam warunki życia – gdzie będę żyła, jak będę żyła, czy mogę wyjść na dwór, czy muszę siedzieć w domu. Zdaję sobie jednak sprawę, że nie każdy może podjąć natychmiastową decyzję o wyjeździe z miasta, wynika to po prostu ze specyfiki danej pracy. Dlatego dawanie mądrych rad typu „wyjedź” można sobie czasami … no. Np. nauczyciel czy lekarz musi być przecież w wyznaczonym miejscu o wyznaczonej godzinie, nie może się wkurzyć, spakować walizki i wyjechać. Poza tym jeżeli ktoś ma dzieci, to one muszą przecież chodzić do szkoły i nie powinny za dużo dni opuszczać. Inna sprawa, że przez smog chorują, więc i tak opuszczają. Napisałam ten tekst o Poznaniu, bo tu mieszkam, ale wiadomo, że w innych miejscach w Polsce jest podobnie. To bardzo przykre, że tak niewiele się zmienia w świadomości mimo trąbienia wszem i wobec o fatalnym stanie powietrza. A najgorsze jest dla mnie to, że to właśnie mniejszość tych „spryciulków” wyrządza tak ogromną krzywdę całej reszcie.