Miałam w tym tygodniu stresującą sytuację. Popsuł mi się komputer, a następnego dnia przypadał termin wysłania bardzo ważnego pisma. Termin był zawity, czyli taki, którego przekroczenie może spowodować skutki, że ojojoj 😦 Prawie przygotowane 15-sto stronicowe pisemko, nad którym naprawdę się napracowałam, siedziało sobie w tym komputerze, a on mimo próśb i gróźb nie chciał odpalić. Kopii nie miałam, bo po co, a wizja tzw. nocki na napisanie tego pisma od nowa tak średnio mi się uśmiechała. Skończyło się na strachu, bo przyjechał mój kochany informatyk i naprawił ten komputer. Stres potrwał jednak około pięciu godzin i aż sama byłam zdziwiona, jak silnie zareagował na niego mój organizm. Zjadłam od razu całą czekoladę. To taki standard na początek. Potem zaczął boleć mnie brzuch, to też standard, zresztą konsekwencja standardu nr 1. Nie mogłam sobie znaleźć miejsca, nie potrafiłam robić nic innego. No i to uczucie napięcia w zasadzie w całym ciele. To napięcie czasem boli. Stres boli.
Moje zdarzenie w tym tygodniu to był techniczny incydent. Ludziom zdarzają się przecież o wiele gorsze rzeczy niż to, co opisałam powyżej. Od około trzech lat nie stresuję się zresztą wcale aż tak bardzo na co dzień, bo po prostu mniej pracuję, podjęłam taką decyzję. Dzięki temu jestem spokojniejsza. Ale tak jakoś mi się przypomniało, że kiedyś tak właśnie się czułam prawie cały czas. Ten stan wydał mi się dziwnie znajomy, moje ciało go pamiętało i pewnie dlatego tak natychmiast przełączyło się na ten stresowy tryb. I aż zrobiło mi się samej siebie żal…
Nie chcę tu jednak wylewać żali tylko nad sobą. Nie tylko ja dużo pracuję/ pracowałam. W taki sposób funkcjonują w Polsce tysiące, jeżeli nie miliony osób. Tak sobie myślę, czy zasłużyliśmy na coś takiego. Ja akurat robię w podatkach, to trudna praca. Bywa trudna. Ale inni też mają trudną pracę, czasami odpowiedzialną o wiele bardziej niż moja. To zazwyczaj osoby, które były ambitne i zostały od dzieciaka odpowiednio pokierowane, żeby właśnie te trudniejsze prace w przyszłości wykonywać. No i co? No i pstro. Zamiast wielkiej satysfakcji i spełnienia jest tyrka, zmęczenie i ból. Jeszcze bezsenność na dokładkę. Co jest w zamian? Pieniądze? Owszem, są jakieś, ale nie wiem, czy rekompensują pakiet wymieniony powyżej. Zresztą – jakie pieniądze by zrekompensowały, nie wszystko da się na nie przeliczyć.
W międzyczasie sporo sobie poczytałam, no i generalnie na stres zalecana jest taka triada: sport, sen, seks. Kolejność jak kto woli. No cóż – skoro eksperci tak radzą, chyba coś w tym jest. Ponieważ lubię bawić się słowami, zaczęłam wymyślać sobie, jakie sposoby mogłabym dołożyć. Na S oczywiście. No to tak:
– SENS – jeżeli Twoja praca nie ma sensu dla Ciebie lub nie ma sensu w ogóle, wcześniej czy później stres z powodu jej wykonywania będzie gigantyczny
– SPÓJNOŚĆ – to bardzo ważne, żeby to, co robimy było zgodne z całą naszą osobą, z naszymi przekonaniami, z wartościami, które reprezentujemy. Wegetarianin nie powinien podejmować pracy w sklepie mięsnym, bo zwariuje. Wegetarianina w rzeźni nie chcę sobie nawet wyobrażać. Zresztą mi samej zdarzyło się odmówić współpracy z fermą norek, czułam, że muszę odmówić. Ciekawym pytaniem w kontekście zgody z własnymi wartościami jest praca minimalisty, czyli osoby kwestionującej nadmierną konsumpcję, w dziale marketingu.
– SYSTEM – a raczej działania systemowe. W moim przypadku wystarczyłoby przecież zrobić kopię na dysku zewnętrznym, czy nawet przesłać wstępną wersję mailem i byłabym dostatecznie przed całym stresem zabezpieczona. No cóż, jak zawsze się myśli, że się nic nie stanie. Podobnie jest w innych sytuacjach – niewielkie działania podjęte zawczasu pozwalają zazwyczaj uniknąć bardzo dużej części problemów. Jest taka biblijna przypowieść o pannach mądrych i głupich, choć w innym tłumaczeniu byli bardziej dyplomatyczni i nazwali tę przypowieść: o pannach roztropnych i nierozsądnych. No cóż – to ja chyba jestem ta nierozsądna 😉
– SATYSFAKCJA – na szczęście udaje mi się czasem komuś pomóc. To sprawia, że dalej robię to, co robię i zapominam o stresie, który temu towarzyszy
– małe SUKCESY – od czasu do czasu musi być jakieś, nawet małe osiągnięcie, które motywuje do dalszego działania. Najgorzej jest wykonywać ciągle to samo i to samo , bez żadnej odmiany, bez pochwały, bez nagrody. Rutyna zabija. I stresuje
– SPOKÓJ – łatwo powiedzieć. Ale warto w trudnych sytuacjach usiąść i porozmawiać, może da się jakoś rozwiązać nasz problem. Zamiast od razu stawać na barykady i obmyślać strategie wojenne. Stresujemy wtedy sami siebie.
– SZACUNEK – gdyby ludzie mieli więcej szacunku do siebie nawzajem, wszystkim żyłoby się lepiej. Czasami warto też ugryźć się w język, zanim się kogoś obrazi. Właśnie z szacunku do niego. To też oszczędza stresu, obu stronom.
– SŁOŃCE – nie chodzi mi o leżenie plackiem na plaży, lecz o jak najczęstsze przebywanie na świeżym powietrzu i aktywowanie dzięki słońcu witaminy D – naturalnego antydepresantu. Oczywiście, jeżeli nie ma akurat okropnego zjawiska, też na literę S, czyli smogu. Wakacje raz do roku w słoneczku też bardzo dobrze robią 🙂
Macie jeszcze jakieś pomysły na S na stres? … np. sernik? szarlotka? snickers? Czyli jednak SŁODYCZE. Nie jestem pewna, czy powinnam te słodycze akurat zamieścić na samym końcu, czy raczej na początku 😉