Ulżyjmy chłopakom!

Pewnie oberwie mi się za ten tekst w komentarzach. Ale trudno. Coś każe mi to napisać, więc piszę.

Rok 2020 nie sprzyjał podróżom – ani służbowym, ani tym przyjemnościowym. Nie jestem ostatnio zbyt mobilna. Przed pandemią przemieszczałam się jednak całkiem sporo. W tym służbowo. Jeżeli tylko mogłam, wybierałam pociąg. Do Warszawy zdarzało mi się latać, ponieważ cena biletu lotniczego niewiele różniła się od ceny biletu kolejowego. Dlaczego wybierałam środki publicznego transportu? Bo jestem kiepściutkim kierowcą i po prostu boję się jeździć. Zwłaszcza na trasie, której nie znam. Mam całkiem sporo koleżanek, które mają prawo jazdy czasami od dwudziestu lat, ale jeżdżą samochodem na takiej samej zasadzie jak ja. Jadą tam, gdzie umieją. A jak nie umieją, to nie jadą 🙂 Rozkoszne, prawda?

Oczywiście – są dziewczyny/ kobiety, które świetnie czują się za kółkiem i jeżdżą lepiej niż nie jeden mężczyzna. Zaryzykuję jednak stwierdzenie, że jeżeli na nowej i dalekiej trasie jest możliwość oddania kierownicy facetowi – większość kobiet chętnie to zrobi.

Jeżeli chodzi o mnie – zdarza mi się podjąć wyzwanie! 😉 I tak miałam np. na początku roku dwie dalsze wyprawy samochodem – z Poznania do Kalisza i z powrotem (ok. 300 km), a potem z Poznania do Włocławka i z powrotem (w dwie strony ok. 400 km). W jednym i drugim przypadku musiałam bardzo wcześnie wstać ok. 5.30, pokonać trasę, odbyć bardzo konkretne, merytoryczne, trudne spotkania z klientami trwające 4-5 godzin i wrócić tego samego dnia samochodem do domu.

No cóż, w obu przypadkach czułam się wieczorem zupełnie jak dętka. Zero sił. Co więcej – na drugi dzień potrzebowałam wręcz rekonwalescencji. Zupełnie nie miałam energii, żeby normalnie pracować.

Można powiedzieć – phi, a cóż to za wielki wyczyn – z Poznania do Włocławka ? No rzeczywiście – można się tu uśmiechnąć, ale mi było po prostu fizycznie ciężko. Można powiedzieć też – nie jesteś przyzwyczajona, to kwestia treningu. Przepraszam bardzo, treningu do czego? Do zapier…. ? No i można powiedzieć też: to, że ty słabo jeździsz, nie znaczy, że inne kobiety też tak mają (oczywiście, nie muszą tak mieć). Albo – może jesteś fizycznie za słaba do tej pracy? No fakt, nie jestem tytanem 😦

Jeżeli się tak jednak rozejrzę dookoła, to muszę stwierdzić, że ….. trudne wyzwania zawodowe podejmowali jednak raczej moi znajomi faceci niż kobiety, nawet jeżeli były bezdzietnymi singielkami. Jasna sprawa – jeżeli w domu czekają małe dzieci, to ciężko jest pogodzić częstą kilkunastogodzinną nieobecność z opieką nad nimi. Ale jeżeli dzieci są już kilkunasto- lub czasami już dwudziestoletnie, to jaka jest w zasadzie różnica między kobietą a mężczyzną w aspekcie łączenia pracy zawodowej i opieki nad dziećmi? Żadna.

Niezależnie jednak od statusu – kobieta, jeżeli ma do przeprowadzenia trudną sprawę w innym mieście, to raczej pojedzie tam dzień wcześniej, prześpi się w hotelu, a rano znajdzie jeszcze czas, żeby ładnie się uczesać i ubrać. No i bardzo dobrze, że tak robi 🙂 Facet będzie za to bardziej się starał skompresować więcej czynności w krótszym czasie, żeby w danym miesiącu/kwartale/roku zebrać więcej. Więcej klientów, więcej zleceń, więcej odhaczonych zadań. Więcej zrobione, więcej zarobione. Tak naprawdę do tego to się sprowadza.

No a poza tym – on przecież nie może pokazać, że jest słaby. Ani powiedzieć, że mu ciężko …

Czyli następnego dnia znowu wsiada w samochód o 5.30 i jedzie. Bo przecież tak trzeba. Bo jest facetem i przecież musi dać radę.

No i to jest właśnie bez sensu! Bez sensu jest zasuwanie ponad siły, żeby konkurować z innymi w najróżniejszych kategoriach: większego domu, lepszego samochodu, bardziej wypasionych wakacji, bardziej prestiżowej szkoły dla dzieci, na pewno też czasami – piękniejszej kobiety … bo muszą udowodnić, że ich na nią stać.

No i teraz napiszę to, za co spodziewam się dostać po uszach 😉 Czy nie byłoby lepiej zdjąć z nich trochę tej presji? Jeżeli jest mowa o równouprawnieniu, to zawsze wysuwa się argument o gender pay gap, czyli o tym, że kobiety za taką samą pracę jak mężczyźni zarabiają mniej. Zjawisko gender pay gap jest haniebne i nie powinno mieć miejsca. Kobieta powinna zarabiać tyle samo co mężczyzna za taką samą wykonywaną pracę. Ale podkreślę to jeszcze raz – za taką samą pracę. A ile kobiet ma ochotę pracować 10-11 godzin dziennie? Ale tak naprawdę dzień w dzień. Las rąk? Jakoś nie widzę 😉

Akurat nie mogę powiedzieć, że byłam dyskryminowana ze względu na płeć. Przez całkiem długi okres zarabiałam jak facet, bo … pracowałam jak facet. Tylko … jestem tym naprawdę wykończona 😦 Jasne, ktoś może mi powiedzieć: no słaba jesteś. Ok luz. Tzn. już mam luz.

Teraz przyszło złośliwe maleństwo w koronie i pokazało nam, że filary, na których opierał się nasz świat dość mocno się chyboczą. Natura musiała sobie odpocząć, bo to nasza konsumpcja doprowadziła ją do takiego stanu, że nie potrafiła już oddychać. No i pytanie – jaki jest sens naszego ciągłego wyścigu po kolejne dobra materialne i inne oznaki prestiżu. Co jest na jego końcu? Myślę, że Natura – może trochę w trosce o nas (?) – postanowiła odwlec jeszcze ten moment, kiedy dowiedzielibyśmy się, co tak naprawdę jest na mecie.

A efekt zrównania płac można osiągnąć też w ten sposób, że faceci zarabialiby trochę mniej. Nie chodzi mi o obcięcie im pensji czy stawek godzinowych, ale o wyznaczenie bardziej humanitarnych celów do osiągania. Dziewczynom zresztą też! Równa praca – równa płaca, wtedy jest sprawiedliwie. Na całe szczęście pandemia uświadomiła wielu ludziom, że większości rzeczy, o które tak bardzo zabiegaliśmy, wcale nie potrzebujemy. Więc może nie musimy aż tak zasuwać?

Utopia? No może trochę 😉

Reklama