JESTEM. I TYLE WYSTARCZY

yoga-2176668_1920

Myślę, że  każdego, kto rozpoczyna swoją przygodę z poszukiwaniem sensu i/lub z rozwojem duchowym, nachodzi w pewnym momencie ochota na spróbowanie medytacji. W moim przypadku „spróbowanie”  to najlepsze określenie tej mojej praktyki, chciałam po prostu z ciekawości zobaczyć, o co w tym chodzi i czy ta cała medytacja  nie jest – jak wiele rzeczy – przereklamowana. Nikomu też nie będę dawała wskazówek, jak medytować, ponieważ sama robię to tak jak potrafię  i tak jak mi wychodzi. Medytować każdy może, jeden lepiej, drugi gorzej 😉

Trzeba też przyznać, że część osób praktykujących medytację, wyraża się o niej w dość egzaltowany sposób. Nie lubię tego, mam wrażenie, że  te osoby mają o sobie mniemanie, że wspięły się na jakiś wyższy, niedostępny przeciętniakom,  poziom. W jakiś sposób każdy kiedyś medytował. Najlepszym przykładem jest różaniec – powtarzanie jak mantrę tego samego w kółko.  Obserwując modlące się na różańcu starsze panie, zatopione w tym totalnie, nie mam wątpliwości, że to medytacja właśnie.  Moja mama za to np. wstaje sama o szóstej rano, pije przy kuchennym stoliku kawę i patrzy przez okno. Ponieważ w naszym domu rodzinnym za oknem jest las,  czyli obraz jest statyczny, ona siedzi zapatrzona nieruchomo i nie wie nawet, że medytuje.

Mitem jest też  pozycja kwiatu lotosu, która wiele osób śmieszy i tym samym odstręcza od rozpoczęcia medytacji. Może zależy to od stopnia wtajemniczenia i zaawansowania. Na pewno jednak nie jest tak, że trzeba w tej pozycji siedzieć. Poza tym – gdy długo się tak siedzi, cierpną nogi 😦

Co dała mi medytacja? Przede wszystkim skupienie na sobie. Niezależnie od tego, ile ta medytacja trwa – 10 min, 15 min, pół godziny czy dłużej –  jest to czas poświęcony tylko i wyłącznie mi. I to jest już naprawdę bardzo dużo. Wartość sama w sobie. Bo żyjemy w świecie, kiedy ciągle musimy być do dyspozycji kogoś lub czegoś. Dostępność 24 h, w dodatku online. I nie mamy czasu zapytać siebie – hej, jak się czujesz. Tak naprawdę, tam w środku. Druga korzyść to brak oceniania. Te przepływające myśli obserwujemy tak jakby z boku, jakby nie do końca były nasze (i to jest właśnie to super uczucie!). A trzecia korzyść to spokój. Jakiś taki dziwny … dokładnie taki, którego w codziennym zabieganym  dniu tak bardzo brakuje, którego tak bardzo potrzebujemy. No i wreszcie czwarta korzyść jest taka, że nasz umysł, gdy jest zrelaksowany, podsuwa nam naprawdę „genialne” wnioski.  Tzn. bez przesady z tym geniuszem, nie chodzi o to, żeby być Einsteinem. Ale takie genialnie proste, uniwersalne prawdy, których szukaliśmy czasem latami, stają się nagle zupełnie oczywiste.

Ja złapałam się ostatnio na tym, że doszłam do bardzo ciekawej konstatacji. Na pewno każdy zadał sobie kiedyś pytanie: KIM jestem, ew. kim chciał(a)bym być? Oczekuje się od nas określenia siebie w danej roli  i grzecznego jej wypełniania.

W moim przypadku odpowiedzi mogłyby być następujące:

  • jestem doradcą podatkowym
  • jestem kobietą/  ew. jestem Twoją kobietą
  • jestem córką
  • jestem siostrą
  • jestem „mamą”
  • jestem ciocią
  • jestem koleżanką/ przyjaciółką
  • jestem Polką
  • jestem Europejką

Drugi wariant  pytania to: jaki/ jaka jestem? I znowu:

  • jestem ładna/ jestem brzydka
  • jestem młoda/ jestem stara
  • jestem fajna/ jestem beznadziejna
  • jestem chuda/ jestem gruba
  • jestem introwertyczna/ jestem ekstrawertyczna
  • jestem miła/ jestem nieuprzejma
  • jestem empatyczna/ jestem egoistyczna

W obu tych przypadkach, po czasowniku jestem występuje jakieś dopełnienie – rzeczownik lub przymiotnik. Dodajemy je automatycznie.  JESTEM to tylko wstęp, takie funkcyjne słówko.

I wiecie, co zrobiłam podczas jednej z medytacji? Postawiłam po słowie JESTEM kropkę.

JESTEM .

I to wszystko. I to wystarczy. Uświadomienie sobie swojego istnienia i wartości tego istnienia (!) to już naprawdę bardzo dużo. Kiedyś mnie nie było i kiedyś mnie nie będzie. Mogłoby mnie w ogóle nie być. Ale Jestem. Nie potrzebuję dookreśleń, kim jestem i jaka jestem. Te dodatki tak naprawdę są nam narzucone –  to one nas określają, musimy je wypełniać, musimy się starać, musimy do nich dorastać. Żyjemy trochę tak, jak gdyby bez tych dodatków nas nie  było. Ale to nie prawda. Jesteśmy. Ja jestem/ Ty jesteś.

To dziwne. Mam 36 lat, a dopiero teraz uświadomiłam sobie to  moje istnienie z całą mocą. Jestem. Bez rzeczownika lub przymiotnika na dodatek. Nie potrzebuję tego. Takie trochę moje cogito ergo sum 😉  Ale ja – mimo, że jestem bardzo, bardzo, czasem do bólu racjonalna – o wiele mocniej to poczułam podczas medytacji niż doszłam do tego moim rozumkiem 😉

 

Reklama

Jeden komentarz na temat “JESTEM. I TYLE WYSTARCZY”

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

%d blogerów lubi to: